Wszystko zależy od tego, jakim człowiekiem okaże się Bumek...

Usiłowałem wyobrazić sobie Bumka dzisiejszego – studiu­jąc przez lupę nasze wspólne zdjęcie sprzed czterdziestu lat. Szkolna wycieczka statkiem, w tle bandera z orłem pogiętym na wietrze, głębiej dźwigi szczecińskiego portu, my blisko obiektywu, ja w harcerskim mundurku, on w czapce uczniowskiej: pokazuje język.

Skrzywiony jak maszkaron z katedry Notre-Dame. Maska zamiast twarzy. Twarda reguła: nie pozostawiać śladów prawdy nagiej, a przez to bezbronnej – grać innego. Na wszelki wypadek. „Na wsiakij pożarnyj słuczaj”. Sposób na życie dziecka wojny, Żyda z polskich kresów, który tułał się z rodziną po Azji radzieckiej; z Ałma-Aty przewieziono go do Szczecina, a on chciał do Lwowa. Ojciec Bumka miał we Lwowie dom, był kamienicznikiem. Nazwisko dopasowane do branży: Eckhaus (dom narożny).

Pamiętam dokładnie: jego błaznowanie udzielało się całej klasie. Pochłaniało nas bez reszty, jak bywa tylko w dzieciństwie. Parodiowaliśmy filmy radzieckie – na dużych przerwach, na tle tablicy. Szczególny aplauz wywoływały egzekucje, rozstrzeliwania białych przez czerwonych lub czerwonych przez białych. Bumek był nieodmiennie oprawcą. Ja miotałem się wśród ginących, rozpinałem koszulę i z obnażoną piersią wrzeszczałem: – Strielaaaaaj…

A na to Bumek: – Pagibaj, biezpartijnaja swołocz…

Dopiero teraz uświadamiam sobie z całą mocą, że spośród moich rówieśników on jedyny miał odwagę publicznie natrząsać się z mitu Ojczyzny Narodów. Inicjował, organizował nasz śmiech.

– „Szyraka strana maja radnaja” znacie? Nu śpiewajcie – nakazywał. A gdy dochodziliśmy do słów sławiących kraj, w którym jak nigdzie na świecie człowiek oddycha pełnią swobód („gdie tak wolno dyszet czieławiek”), Bumek chwytał pierwszego z brzegu, wciskał mu w oczy dwa rozczapierzone palce i syczał: ,,slepoj budiesz”, będziesz ślepy. Takim śmiechem musieli się bronić łagiernicy, zesłańcy. Za ten śmiech w środku stalinowskiego koszmaru, w jedenastolatce TDP, która miała być kuźnią młodych komunistów, co groziło? Lepiej nie pytać.

Nasza klasa stanowiła wspólnotę przystosowaną do przetrwania w stalinizmie. Łączył nas, urodzonych między 1937 a 1939 rokiem, instynkt pokoleniowy – etyka ocalonych. Nie wdeptali cię w błoto? nie zamarzłeś? nie zdechłeś z głodu? to się ciesz i śmiej, bo darowano ci wzrok, słuch i mowę. Nie było wśród nas donosicieli (nikt nie doniósł na Bumka). Nie chcieliśmy naśladować dorosłych, ich uprzedzeń obyczajowych czy raso­wych; gardziliśmy nacjonalizmem, antysemityzmem, tą całą zoologią ludzką, która doprowadziła do wojny. A TPD nr l w Szczecinie to była istna Wieża Babel. Nie języków, lecz ras. Polacy i Żydzi. Także Grecy. Ukraińcy wracający przez Polskę z Brazylii nad Dniepr (nazywani przez nas Brazylijczykami). Chińczyk Jang i jego brat przezywany Gigantem. Koreanka Swietłana. Ela, córka Niemca i Polki ze Lwowa. No i cudowny Rosjanin urodzony w Harbinie, prototyp bohatera mojej młodzieńczej powieści „Pobyt”, Kolka. Szczecin powojenny był tak samo wieloetniczny jak mityczne Wileńszczyzny i Galicje Tadeusza Konwickiego czy Andrzeja Kuśniewicza.

Po maturze w 1956 roku nasza mała Wieża Babel nagle się rozpadła; może aż tak bardzo potrzebowaliśmy siebie w latach stalinowskich, że po Październiku przestaliśmy być sobie wzajem potrzebni? Różne uczelnie, nowe miasta, środowiska. Lecz ostatecznym ciosem stała się migracja Żydów w latach 1957–59. Wyjechali wszyscy, jedna trzecia klasy. Nie dawali znaku życia; w każdym razie ja nie otrzymałem ani jednego listu z Izraela. Stało się tak, jak gdyby starsze pokolenia podporządkowały nas w końcu wzgardzonym w dzieciństwie podziałom. Minęły 32 lata. Czas trzykrotnie dłuższy od naszej wspólnej edukacji w TPD. I nagle – niewiarygodne! Grom ze słonecznego nieba: odezwali się. Stamtąd. Z ziemi Heroda i

Chrystusa. Z własnej wojny, z którą oni, dzieci wojny, nie mogą się rozstać. Odnaleźli mnie.
– Edek, to ty?
– Tak, to ja. Ada? Ada Glejzer? Skąd dzwonisz?
– Co za pytanie? Z domu, z Izraela.
Ada, Bumek i Ala Gołowieszko zapraszają mnie do Izraela. Czytamy Biblię, izraelskie notatki Hena, ale do pokoju wdziera się każdego dnia Izrael inny, telewizyjny, w gazach łzawiących, w zamieszkach ulicznych.
„Nie bój się – pisze Ada – będziemy omijać większe skupiska Arabów”. Kim są ci, którym powierzę siebie? Mam pewność, iż są tacy sami, jak dawniej, tyle że o 32 lata starsi. Jest to pewność irracjonalna, magiczna.
– Wszystko zależy od tego, jakim człowiekiem okaże się Bumek – stwierdza smutno żona.
Ziemia Święta. Lotnisko.
Rozglądam się, zwalniam, kogoś potrącam walizką, ktoś potyka się, pardon, izwienitie. Boli krzyk świateł, natężenie południowych barw, falujące półkole oczu, ogorzałe, brzoskwiniowe twarze, nad nimi białe kartki z nazwiskami oczekiwanych i poszukiwanych synów, sióstr, kuzynów (głównie z ZSRR – zaczęli stamtąd wypuszczać), nie ma mnie na żadnym z transparentów; przez moment czuję wstyd, że tylu ludziom sprawiam zawód.
Szukam Ady – tej sprzed trzydziestu dwu lat. Biegnie do mnie – Ada? – poznaję jej uśmiech: ten sam.
– A Bumek?
– Nie mam pojęcia, dlaczego nie przyszedł.
Ada dawno się z nim nie widziała, zmawiali się telefonicznie, słyszała, że mocno się zestarzał. Nie lubię, gdy moi rówieśnicy wyglądają starzej niż powinno się wyglądać w moim wieku. W jednego rąbnie, wkrótce każdy z nas oberwie.
– Edek, ty mnie pamiętasz? – następnego dnia w słuchawce słyszę głos Bumka. – Siedzieliśmy w jednej ławce dziesięć lat. A pamiętasz nasze dyskusje? O bombie atomowej, pamiętasz? Mieliśmy swój świat. On był naiwny, ale on był czysty. Popatrz: nasze dzieci mają świat nienaiwny, ale on jest od razu nieczysty…
Ma intonację charakterystyczną dla Żydów z Polski, ale charakterystyczną nienatrętnie, delikatnie. Pytam, kiedy możemy się spotkać.
– Niezadługo. W moim domu jest grypa. To nie jest moja grypa, to jest grypa mojej córki. Ona mieszka osobno, ale chorować przyszła do mnie. Popatrz: tacy są ludzie w Izraelu.
– Bumek… A ty dobrze się czujesz?
– Pierwszorzędnie. Popatrz: w Izraelu latem może być 36 plus. A na Syberii było 36 minus. To jest razem 72. Uczył nas Ciepiela, że przy takim skoku ciało się zużywa.

Mój pobyt w Izraelu przeżywam tak, jakbym się znalazł w środku prozy historycznej. Nie tylko dlate­go, że oglądam ślady prastarej cy­wilizacji: Cezarea, Masada, Jerycho, Nazaret, Betlejem, Jeruzalem. Także dlatego, że obcuję z ludźmi wskrzeszonymi z mojej biografii. Najbardziej jestem ciekaw ich co­dzienności. Pisał Kazimierz Bartoszyński, że to właśnie powieść historyczna uniezwykla zwyczajność życia, gdyż zupełnie banalne czynności – je­dzenie, sprzątanie, sznurowanie butów – pokazuje w czasie wskrzeszonym.

Spotkanie u Bumka. Rozlewa ro­sół do talerzy. Przyglądamy się sobie i myślimy o tym samym.

– Edek? Ty kiedyś w Szczecinie myślałeś, że ja ci w Izraelu ugotuję rosół? Ty przez trzydzieści dwa lata mogłeś myśleć, że ja ci w Izraelu wleję rosół do tale­rza, a?

Bumek stary? Niedorzeczny żart! Wygląda kwitnąco. Krzepki, wy­sportowany. Jest mierniczym w elektrowni. Studiował prawo w Warszawie, w Izraelu powołano go do wojska, a po wojsku trzeba było zarabiać na chleb. Żona, trójka dzieci. – Troje zrobiłem – mówi z dumą. Sypie dowcipami. Żywa an­tologia dowcipu z lat szkolnych. Pływamy w basenie. Bumek nur­kuje, długo nie wypływa. Besztam go, niech nie przesadza. – Ja pod wodą przypominam sobie kawały – wyjaśnia. – Jeden

Amerykan pytał mnie tak samo, jak ty. To ja mu powiedziałem, że pod wodą lepiej, bo nie widzę tego błota dookoła.
– Jakie ty masz poglądy polityczne, Bumek?
– Co znaczy „polityczne”?
– Na kogo będziesz głosował?
– Ja mam taki program polityczny, co go nikt nie ma. Ja wiem, co zrobić, żeby tutaj był raj. Popatrz: najpierw trzeba wyrzucić Arabów. Trzeba wyrzucić Arabów. A potem… wyrzucić Żydów!
Gdy wróciłem znad Morza Martwego, zadzwonił. Zna te tereny, zakładał tam trakcję elektryczną. – Czy dalej tam śmierdzi siarkowodorem? Pierwszy raz to ja myślałem, ze ja jestem w sraczu.
Opowiada o Beduinach. Bywał często ich gościem, przesiadywał w namiotach.
– Bumek, ty się z Beduinami dogadywałeś?
– Dogadywałem się. No ze mną był mój pistolet.
Nie zawsze wiem, kiedy żartuje. Jego dowcip wciąż bywa maską, maszkaronem ze szkolnego zdjęcia. W domu pokazuje mi pistolet w kaburze. Pewno, myślę, zabawka na wodę, jakaś sztuczka. Wiezie mnie służbowym samochodem do kibucu Hazorea. W kibucu nie rozstaje się z torbą. Kibucnicy są dumni, że ich domy pootwierane, nikt nie kradnie, a Bumek z torbą zachowuje się tak, jak gdyby im wyzywająco zaprzeczał.
– Zostaw tę torbę – proszę – Obrażasz ich.
– Ja mam w torbie pistolet.
– Na tych terenach zdarzają się… akcje?
– Jak jest ze mną pistolet, to ty nie musisz się bać – wyjaśnia rzeczowo.
Pierwszego dnia pobytu chciałem dać mu w prezencie swój kartkowy przydział wędlin, które ,,wystałem” w sklepie zaopatrywanym przez PGR Buszewko. Z żalem odmówił. Sam by zjadł. Polskie kiełbasy są pierwszo­rzędne. Ale jego dom jest koszerny. Żona się ureligijnia. Chorowała, ślubowała w szpitalu, teraz się ureligijnia.
Drugi tydzień pobytu mija coraz prędzej. Spada się ,,z górki”. Wkrótce odlot. A Bumek wciąż mi się wymyka. Gdy pytam o sprawy ważne, ucieka w paradoks, w grę słów.
– Wierzysz w Boga?
– Jedni mówią, że gdy umrze­my, to nas robaki zjedzą. Drudzy, że pójdziemy do nieba. To ja wolę ich słuchać. Popatrz: w niebie musi być pierwszorzędnie, jeszcze nikt stamtąd nie wrócił.
Czyham na sposobność rozmowy serio.
– Powiedz, nie żałujesz, że się tu znalazłeś? Hania Hoch w Ameryce, Awiwa w Ameryce, Pola w Pary­żu…
– Nu, ja jestem w Izraelu tyle lat, że już należy mi się odszkodowanie.
Jak go wytrącić z tego stylu? Wiem: błąd polega na tym, że wciąż mu zadaję pytania. Trzeba samemu się odsłonić, najpierw, zwyczajnie, najprościej.
– Bumek, czy ty wiesz, jakie to dla mnie ważne, że mogłem się spotkać z wami, z tobą? W Izraelu spotykam się z cząstką mojego dzieciństwa.

Bumek reaguje natychmiast. Jak gdyby czekał na takie wyznanie. On też to mocno przeżywa. Nie może spać. A jego dzieci, gdy po­wiedział im, że siedzieliśmy w Szczecinie w jednej ławce dziesięć lat! Co to dla nich znaczy! Chcą wiedzieć, skąd są. Szukają korzeni, siebie w przeszłości rodziców. On żyje tu i tam, Izraelem i Polską, podwójnie. Jak dom na rogu ulic. Nazywał się kiedyś Eckhaus i to nazwisko uratowało mu życie: dowódca był człowiekiem urodzonym w Palestynie, nie potrafił wymówić niemieckiego słowa, nie posłał go na akcję; z akcji nikt nie wrócił. Teraz nazywa się po hebrajsku Abraham Karni. Ale to znaczy to samo co przedtem: narożny dom.
Podarowałem mu na pożegnanie swoją książkę o Włodzimierzu Majakowskim.

– Ładnie piszesz – chwali mnie Bumek. – Nawet troszeczkę ładniej niż w szkole. Ty zrób książkę o Izraelu. Popatrz: możesz ją drukować w Polsce oficjalnie. Ja ci dam pierwsze zdanie. Ty w pierwszym zdaniu powiesz, że Izrael powstał dzięki Związkowi Radzieckiemu. Bo to prawda. Jak ty powiesz, będą musieli drukować.
Po 32 latach Bumek pamięta obowiązujące w moim kraju reguły gry.

Należałoby mówić nie o „pokoleniu 60”, nie o „pokoleniu nieobecnym” czy – krzywdząco a niedorzecznie – „pokoleniu bez biografii”, ale, zachowując jakiś rytm znaczeniowy nazw generacyjnych, o p o k o l e n i u d z i e c i w o j n y. Są to ludzie urodzeni na krótko przed Wrześniem, także w latach okupacji. Kiedy dokładnie? W dniach dziecięctwa każdy kolejny rok bywa epoką, może być gwałtownym zwrotem w biografii duchowej, rozwój osobowości nie u wszystkich ma jednakowy przebieg; łatwiej tedy o psychologiczną niż o precyzyjnie metrykalną charakterystykę „dziecka wojny”. Jest nim ten, kto w latach wojny mógł już czuć i myśleć samodzielnie, przynajmniej tak, iż rozumiał sytuację własną i osób sobie najbliższych. Lecz zarazem nie miał żadnych szans – fizycznych, biologicznych – by wybierać między oporem a rezygnacją. Nie napisał swojego poematu „Wybór” (jak Baczyński), ani nie mógłby po latach zostać autorem Pamiętnika z Powstania Warszawskiego. Jego los był c y w i l n y m losem Kolumbów: jeszcze nie żołnierskim. Jeżeli Kolumbowie rozstrzygali swe biografie między bezradnością a walką, to „dzieciom wojny” pozostawała tylko bezradność. Była to wszak bezradność ta sama – dla wszystkich. Wojna totalna zatarła bowiem w tym względzie granice między pokoleniami całkowicie. Pierwsze lata powojenne, konflikty polityczne, zwroty w kulturze, aż do Października, wszystko to wkraczało do biografii „dzieci wojny” wraz z wczesną młodością.

(Poezja polska w latach 1939–1965, część II: Ideologie artystyczne)